W dniach 5-6 lipca 2014 roku baza RAF Waddington w Wielkiej Brytanii już po raz dwudziesty otworzyła swoje bramy dla dziesiątek tysięcy miłośników awiacji podczas Waddington International Airshow. Mimo dość kapryśnej i zmiennej pogody publika licznie stawiła się na płycie lotniska, by podziwiać podniebne wyczyny pilotów. Wśród niej pojawiłam się i ja, „zwabiona” niejako możliwością ujrzenia w jednym miejscu świętujących 50-lecie istnienia Red Arrows, Viggena i Drakena z grupy Swedish Historic Flight, a także jedynego latającego egzemplarza bombowca Vulcan, który zrobił na mnie ogromne wrażenie rok wcześniej w czasie RIATu. Lista atrakcji była jednak znacznie szersza: Solo Turk, powracający po rocznej przerwie szwajcarski Hornet, Eurofighter w historycznym malowaniu upamiętniającym D-Day, „latająca forteca” B-17, czy chociażby zestaw „łopat” – Chinook, Black Cats, Sea King i Apache.
Sobota powitała mnie iście angielską pogodą – nisko zawieszone chmury i ulewne, chociaż przelotne, deszcze nie były dobrą wróżbą. Zaplanowany na otwarcie pokazów wspólny przelot samolotów zwiadowczych i rozpoznawczych AWACS, Sentinel R1 i Boeinga Joint Rivet odbył się, ale samolotów właściwie nie było widać zza chmur. Jednak zgodnie z prognozami przekazywanymi przez komentatorów pułap chmur szybko zaczął się podnosić, a w trakcie pokazu Chinooka pojawiły się pierwsze kawałki niebieskiego nieba. Ogromne zainteresowanie wzbudził Gnats Display Team – samoloty te były wykorzystywane przez Red Arrows w latach 60. i 70., a z okazji świętowanej rocznicy zaprezentowały się we wspólnym przelocie z obecnie używanymi przed Redsów Hawkami. Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Gdy na pas wykołował szwajcarski Hornet, słońce już solidnie przygrzewało, powietrze ciągle przesycone było wilgocią… To mogło oznaczać tylko jedno – będą przepiękne oderwania i iryzacje! Z zapartym tchem podziwiałam tęczowe chmury powstające przy statecznikach, gdy zgrabna sylwetka samolotu przecinała niebo. Takie mini-Axalp na brytyjskim niebie! Godnym zapamiętania był również pokaz śmigłowca ratownictwa morskiego Sea King, który już w 2016 roku ma zostać wycofany ze służby. Przeloty samolotów B-17, Dakota, Lancaster i Spitfire – stałych punktów programu brytyjskich pokazów – pozwoliły nacieszyć się charakterystycznym brzmieniem silników wszystkim miłośnikom tych zasłużonych dla historii statków powietrznych. Po chwili w powietrze wzbił się Eurofighter, potem Solo Turk… ale moja uwaga już zwrócona była gdzie indziej. Bo oto na pas wytaczała się potężna, charakterystyczna sylwetka o kształcie przypominającym płaszczkę – Vulcan! Uwielbiany przez Brytyjczyków i utrzymywany w stanie pozwalającym mu na latanie wyłącznie dzięki ofiarności darczyńców. W chwili gdy odrywa się od pasa, zachwyca zwrotnością i lekkością. I towarzyszący temu przepiękny świst czterech silników… Nie da się nie zakochać w tej unikatowej już maszynie. Lądowanie Vulcana – i po chwili na pas wkołowuje 9 czerwonych Hawków. Wzbijają się w powietrze, pozostawiając za sobą chmury intensywnie niebieskiego, czerwonego i gęstego białego dymu. Manewry wykonywane idealnie, opanowane do perfekcji – i zachwycające publikę za każdym razem. Zaraz po nich kolejne bardzo wyczekiwane punkty programu – Draken i Viggen. Draken dołączył do grupy pokazowej Swedish Historic Flight dopiero w czerwcu tego roku, więc każdy jego udział w pokazach jest nie lada gratką dla wielbicieli „powietrznych” Saabów. A fioletowo-pomarańczowe płomienie wydobywające się z potężnego dopalacza Viggena są bez wątpienia niezapomnianym widokiem. Jeszcze kilkanaście minut akrobacji w wykonaniu Gnats’ów – i pierwszy dzień pokazów się zakończył.
Ale dopiero niedziela przyniosła emocje, których poszukuje chyba każdy „świr lotniczy”. Wielka w tym zasługa Kerada, goszczącego na forum SPFL, a na stałe zamieszkującego w Wielkiej Brytanii. Gdy już zajęłam strategiczne miejsce pod barierką w okolicy początku pasa startowego, wyciągnął mnie poza teren bazy – pod przysłowiowy płot. Okazało się bowiem, iż ogromną zaletą lotniska w Waddington jest dość rzadka na pokazach możliwość fotografowania z przedłużenia pasa i drogi kołowania. Wystarczyło wyjść za ogrodzenie lotniska, przejść kilkaset metrów wzdłuż wysokiego płotu oddzielającego lokalną drogę od początku pasa startowego i już po chwili płot zamieniał się w niewielki zwój drutu kolczastego, zza którego swobodnie dało się zarówno oglądać, jak i fotografować kołujące idealnie na wprost samoloty przygotowujące się do pokazu. Wrażenia okazały się być niezapomniane – przepiękna sylwetka Drakena od „mordki”, wynurzające się zza wzniesienia z rozgrzanego, falującego powietrza kabiny samolotów Redsów, czy też podmuch “gorącego wiatru” z dysz majestatycznego Vulcana, opuszczającego pas, na długo pozostaną w mojej pamięci. Miejsce to okazało się być również osią pokazów, pozwoliło więc na oglądanie przelotów z zupełnie innej perspektywy – o wiele bardziej emocjonującej 😉 Bo nie ma chyba miłośnika awiacji, któremu serce szybciej by nie zabiło na widok przelatującego tuż nad głową bombowca B-17 zrzucającego paliwo, czerwonego Hawka wylatującego zza pleców, który pędzi na mijankę i rozwija za sobą kolorowy dym, czy zwariowanego Solo Turka, który ku naszej radości chyba zapominał o wyłączeniu dopalacza, kręcąc kolejne figury tuż nad nami. Kolejne przeloty wywoływały niezmiennie uśmiech na twarzach wszystkich zgromadzonych, a migawki aparatów pracowały niemal bez wytchnienia. Aż żal, że z powodu remontu pasa pokazy w Waddington w 2015 roku nie odbędą się – ale mocno trzymam kciuki za edycję 2016, aby móc znowu stanąć tam na przedłużeniu drogi kołowania 😉